가사

Ona i on rodzeństwo, on był starszy o lat kilka Mimo to młodsza siostra traktowała go jak chłystka On jak tyczka chudy, ciuchy stale wiszą na nim Kiedy ona osiągnęła prawie 300 kilo wagi Wszystko w małym gospodarstwie miało miejsce, w sercu Bieszczad Chatka gdzieś za wsią, życie tutaj nie rozpieszcza Gdy splajtowała rzeźnia, z dnia na dzień stracił robotę Szedł do chaty płacząc, ciągnąc nogami po błocie Stał godzinę pod domem, tak bardzo bał się przyznać, bo Jego siostrzyczka często bywa agresywna Zawsze biła go po twarzy, co kręciło go poniekąd A jej krzyki brzmiały jakbyś tarł metalem o beton Poznał czym jest piekło już we wczesnym dzieciństwie Starzy go odrzucili faworyzując dziewczynkę Jej niewinne zachcianki musiał spełniać niczym służba Podczas kiedy ojciec z matką uwielbiali bić i bluzgać "Jesteś nikim kurwa", krzyczeli codziennie Za najmniejsze wykroczenie z miejsca dostawał po gębie Stary mówił, że obedrze go ze skóry tępym ostrzem Jeśli kiedykolwiek przestanie dogadzać swojej siostrze Chłopiec miał swój kojec w ciemnym rogu izby Matka z obrzydzeniem dawała mu jeść jak psu do miski W atmosferze wyzwisk zmieszanych z chorą presją Przez 17 lat go dokarmiała piersią "Dbaj o rodzeństwo, kochaj siostrę, bo jest święta" Głaszcząc go, lubiła zaskoczyć ciosem w żebra Chora rodzicielka co dzień robiła mu musztrę Aż spojrzenie chłopaka zrobiło się całkiem puste Leżał w brudnej bluzce w ciemnym rogu chatki Obserwując starych oddanych zwierzęcej kopulacji W mroku patrzył na ich seks, chłonął ich krzyki w nocy W końcu urosła otchłań w nim czarna jak onyks W dzień ukończenia szkoły biegł do domu, żwawo truchtem Zdał profil rzeźniczy w miejscowej zawodówce Minął furtkę, a głos stanął w gardle mu jak knebel Gdy znalazł rodziców wiszących za stodołą na drzewie Dziewczynka niczym ciele patrzyła jak wisielce Mimo wywiniętych białek wciąż trzymają się za ręce Stanął na krześle, odciął ich i wniósł do szopy Przede wszystkim chciał siostrze zaoszczędzić posoki Jak spuszczony z obroży dźgał śrubokrętem ścierwo Niczym szukający w drzewie pożywienia głodny dzięcioł Przeszło mu po godzinie, obmył się wodą ze studni A z tego, co z nich zostało, ugotował gęsty krupnik "Nie czas na smutki, od dziś ja się tobą zajmę Będzie fajnie, zobaczysz, daję ci słowo jak harcerz Przecież znasz mnie", mówił głosem pełnym troski Do liżącej z fascynacją talerz młodszej siostry Mijały wiosny, ona rosła jak na drożdżach O ich gospodarstwie cały Boży świat zapomniał Brat i siostra na odludziu, on się imał różnych robót W trakcie, kiedy ona w ogóle nie opuszczała domu Niczym Gollum blada, gały wlepione w ekran Rozlana na kanapie gnije w przepoconych swetrach Kiedyś mała dzieweczka, dziś otyła maciora Tłusty bebech jak wór pyrów ciężko zwisał jej do kolan Cała spocona klnie, sięgając po pilot Cechuje ją podłość oraz skrajna otyłość A o dziwo brat uwielbiał być jej sługą i podnóżkiem Mimo, że tak jak rodzice traktowała go okrutnie "Jesteś kundlem, słyszysz? Modlę się o to, że zdechniesz Nie kupuj paprykowych chipsów, wiesz, że ich nie cierpię Chcę więcej!", krzyczała, "Co zrobiłbyś beze mnie?" On patrząc w podłogę słuchał, chowając erekcje Codziennie obmywał jej gąbką odleżyny Nawet nie chcesz wiedzieć jak cuchnęło spod pierzyny Wycierał jej szczyny i ścierał gówno z tyłka Bo była za ciężka, żeby wychodzić na dwór do kibla Chamska i ohydna, nadziera wciąż tą japę Przed sekundą zjadła tonę, a już krzyczy, co z obiadem Głośno sapnie, charczy, nie mógł nawet nocą pospać Jej chrapanie brzmiało jakby słoń jebał nosorożca W ich domu patologia z dnia na dzień rosła w siłę Któregoś dnia stwierdziła, że już dość ma szynek Chce prawdziwe żywe mięso, czym trochę się obruszył Przecież od zamknięcia rzeźni nie miał dostępu do tuszy Był ponury, szedł szosą i gdy pił samogon Znalazł potrącone zwierzę, z krzaków wystawał sam ogon Na oko może fretka albo kuna, nieważne Grunt, że zaspokoi głód tej cherlawej biedaczce Biegnąc do domu śmiał się, szczęśliwy wpadł do środka Czekała już na niego, jego pachnąca podlotka Rzucił jej krwawy ochłap i trwało to dosyć krótko Nim została ze zwierza garstka kości i futro "Uwielbiam dzikie truchło, lecz to za mała porcja Wyciągnij ze stodoły sidła kłusownicze ojca" Szybko wykonał rozkaz, czuł dziki zew jak łowca Rozstawił wnyki w okolicznych lasach i na łąkach Czasami na obiad przynosił jej padlinę Najbardziej lubiła, kiedy mięso jest lekko nadgniłe Nigdy nie jadła aż tyle, a jej apetyt rósł Wszystko, co przyniósł, pchała brudną łapą do ust "Czuję głód, ciągle jest mi mało mięsa" Tylko siedzi i narzeka ta baryłowata jędza Cztery doby nie spał, myśląc w nocy i za dnia Aż wpadł na pomysł, żeby okraść pogrzebowy zakład Zakradł się tam w nocy, nikogo nie ma w środku Po otwarciu okna doszedł go formalinowy podmuch Na środku sali w worku leży jakaś staruszka Przerzucił ją przez ramię i uciekł na paluszkach "Smakuje jak kurczak, no popatrz jak cię karmię" Ciało starszej kobiety sprawnie oprawił w wannie Upichcił cały garnek pełen flaków i kończyn Siostra z oburzeniem wyciągnęła z miski kolczyk Parę dni było spokojnych, wyciszył jej apetyt Leżał w nogach jak pies, oglądali kabarety Śmiali się niczym dzieci, naprawdę było pięknie Właśnie takie proste chwile definiują w życiu szczęście Czuł, że nadejdzie lada moment ta chwila Że jej głód się wybudzi z hibernacji jak żmija Dziewczyna przytulając brata do cyców Głaszcząc go zaczęła swój monolog po cichu "Pamiętasz rodziców? Pamiętasz tamten obiad? Najczystszy rodzaj mięsa, a nie jakiś tam ochłap Myślę o tym od tygodnia", pogładziła bebech "Tak bym chciała, żebyś podarował mi cząsteczkę siebie" Puściła beksę, "Błagam, zrób to dla mnie Zachowasz się jak prawdziwy macho, jak twardziel Naprawdę, nie daj się o to więcej prosić No ile mogę jeść tych wysuszonych trocin?" Poszedł do szopy, zbyt długo to nie trwało Przyniósł piłę mechaniczną, którą zajebał drwalom Ona uśmiechając się wciąż ciągnęła ten temat I niemal dostała ślinotoku z podniecenia "Apetytu nie mam, nie muszę dużo zjeść A na przykład twoja łydka przypomina kurzą pierś Usiądź gdzieś nad miską, naprawdę to banał Po prostu się skup i tnij poniżej kolana" Do gara wlał oleju i postawił na palnik Dodał na listę zakupów, że kończą się zapałki Nadchodzi katharsis, oparł się o ścianę mocno Włączył piłę i puścił młodszej siostrze oczko Horror, jucha tryska po meblach Zagryzł zęby z taką siłą, że szkliwo zaczęło pękać Skóra, ścięgna, łańcuch tnie więzadło Trochę zaczęło trzeszczeć, kiedy na kość się natknął Siemanko, piła rozrywa piszczel "Dlaczego do cholery to nie chce iść szybciej?" W uszach zaczęło piszczeć mu, na chwilę zasłabł Czerń wchłonęła świat wokół jak gorący asfalt Po kilku wrzaskach siostry, podniósł do góry głowę Był tak długo nieprzytomny, że zapalił się olej Spojrzał na lewą nogę i bordową kałużę Zobaczył czerwony ochłap luźno wiszący na skórze Słaby jak staruszek, spróbował się podnieść Stracił sporo krwi, ale musi zrobić coś z ogniem Chwycił jakiś rondel i po prostu chlusnął wodą Siostra, podnosząc krzyk, nazwała go idiotą W powietrzu płonący ogon wybuchł z nienacka Patrzył z niedowierzaniem jakby czymś się naćpał Umazana krwią posadzka nie pomogła mu uciec Z osłabienia padł twarzą w oleistą juchę Ogień ogarniał kuchnie, firanki i krzesło Chciał wstać, lecz nie mógł, bo już tak bardzo nim trzęsło Czuł, że spada mu tętno, spojrzał tylko na siostrę Jak wierzgała grubymi nogami żałośnie Płonęła już pościel i cuchnący materac Ona miota się na ziemi jak żuk, leżąc na plecach Wyzwała go od śmiecia i upadła na bok Długo cierpiała, zanim ogień pochłonął jej ciało Płomienie trawią dach, wszystko się zaraz zwęgli Ogień w ich życiu niczym sędzia wydał swój werdykt I oprócz dogorywającej sterty mebli Został po nich popiół i odór zepsutych wędlin
Writer(s): Zawadzki Wojciech, Pisarski Kamil Eugeniusz Lyrics powered by www.musixmatch.com
instagramSharePathic_arrow_out