Lyrics

Budzi się przy niej, patrzy na nią jak na cudo Czuje, że żyje, walczy, dzisiaj wraca późno Ma w sobie siłę, twardy. Taka praca, trudno Nieznakomite karty, gra taką nierówną Zmęczony wraca nocnym, pragnie ciepłej kąpieli Poniżony przyjął chłosty, chce do miękkiej pościeli Wzgardzony chłopak, prosty w sobie wiele nadziei Zmuszony ciąć koszty, dostatek celem idei Myśli, że w domu odpocznie, w ramionach swej ukochanej Położą się na sofie, w kółko problemy te same Ona wita go fochem, eksploduje krzyk Zaczyna mieszać go z błotem, powstrzymuje łzy Jesteś beznadziejny. Zero, taka podłogowa szmata Kolejny czuje niemoc, jeszcze ta chujowa praca Żaden z Ciebie mężczyzna, w końcu sobie to uświadom, pizda Jesteś żenadą, wracaj tam gdzie twoje stado Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból Setki niechcianych słów, tych odegranych ról, ten ból Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból Setki niechcianych słów, tych odegranych ról, ten ból Zamknij dziób, głupia szmato, co ty takiego robisz? Umiesz kłapać jadaczką, focha kolejnego stroisz Posłuchaj frajerze, całe życie się rozczulasz To szmato przez Ciebie, bo cały czas mnie zamulasz To co zrobię złe, każdy kurwa mój ruch Ty to największy śmieć, jesteś pusta wśród suk Zabije Cię gnoju! Muaaaa Teraz nie będzie spokoju, wpadła w szał W jego stronę leci talerz, atakuje go pięściami Na ustach toczy pianę, pruje skórę paznokciami On próbuje bronić się, ma pozdzieraną twarz Na podłogę kapie krew, usłyszano wrzask Nie wytrzymał już, ponieważ przekroczyła granicę W serce wbiła nóż, pięść uderzyła w policzek Ona upada na glebę, jej głowa uderza o nią Uczucie bycia w niebie, miesza się z patologią Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból Setki niechcianych słów, tych odegranych ról, ten ból Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból Setki niechcianych słów, tych odegranych ról, ten ból Ona leży na ziemi, płacze, zalała się łzami On wierzy, że się nie zmieni raczej, poniżała za nic Nie mogą ciągle żyć z tymi wrzaskami W końcu trzeba przeciąć nić, on trzaska drzwiami Na dworze szklana pogoda płynące maskuje łzy Boże, po co ta przeszkoda? Codziennie czuję wstyd Ona widzi we mnie wroga, podłym gestem rani Jednak tak bardzo ją kocham, przecież nie jestem ze stali Butelka w jego dłoni to nie żadne antidotum Ukochana dzwoni, "Wracaj skarbie do domu" On odrzuca rozmowę, jednak postanowił powstać Obiera drogę, zmierza tam gdzie przytrafił się koszmar Ona rzuca się w ramiona, zdejmuje jego spodnie Cała płonie, rozpalona, siada na niego wygodnie Robią to na podłodze, pieprzą się jak zwierzęta Ona krzyczy, dochodzę Rano ta sama gehenna Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból Setki niechcianych słów, tych odegranych ról, ten ból Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból Setki niechcianych słów, tych odegranych ról, ten ból
Writer(s): Adrian Swiezak, Dawid Starejki Lyrics powered by www.musixmatch.com
instagramSharePathic_arrow_out